O tym, że nie warto czekać.
W ostatnim czasie zainspirował mnie wpis jednej z polskich autorek powieści kryminalnych Katarzyny Bondy. Tytuł nosi nazwę „o czekaniu”. Na wstępie podkreśla, że aby zakończyć toksyczną relację wystarczy 90 dni, tak samo sprawa wygląda w przypadku rzucenia palenia czy też zrobienia z człowieka niewolnika. O ile dwie pierwsze tezy wydają się być optymistyczne to ostatnia jest nieco przerażająca. W kolejnych akapitach autorka zwraca uwagę na to, iż w obecnym czasie ludzie notorycznie na coś czekają. Na znak, przyzwolenie czy też aprobatę ze strony autorytetu, który zapewni, że straszliwy czas dobiegł końca i można zacząć żyć normalnie. W tym miejscu z czystym sumieniem zgadzam się z Panią Katarzyna, która podkreśla, że taki sygnał nie nadejdzie nigdy. Nikt nie weźmie odpowiedzialności za życie i zdrowie całego świata. Jednak czy to jest powód, aby żyć w strachu? Czy powinniśmy się obawiać ryzyka związanego z chorobą, gdzie tak naprawdę na każdym kroku może pojawić się jakieś zagrożenie? No i przede wszystkim czy życie w strachu ma jakikolwiek sens, skoro w rzeczywistości nie żyjemy?
W połowie tekstu autorka wygłasza kontrowersyjną myśl, ale jakże w mojej opinii słuszną. Brzmi ona dokładnie tak – „czy nie lepiej umrzeć, niż żyć w świecie, który nakazuje nam nie kontaktowanie się z innymi?” No właśnie! Otóż te słowa zmusiły mnie do głębokiej refleksji na temat sensu obecnego życia. Przez długie godziny to pytanie dźwięczało mi w głowie i próbowałem znaleźć na nie odpowiedź. Każdy może wewnętrznie odpowiedzieć sobie w duchu i zakładam, że odpowiedzi mogą być różne. Człowiek z natury potrafi się zaadaptować do ekstremalnie trudnych sytuacji, ewolucja ukształtowała nas tak, abyśmy przetrwali kryzys zarówno psychiczny jak i fizyczny. Ale jako ludzie mamy jeszcze coś, co sprawia, że jesteśmy unikatowi, mianowicie rozum i serce. Czy właśnie czasem nie warto odebrać sygnał z serca kierowanego do rozumu, który wręcz krzyczy – zacznij żyć!? Nie jest przypadkiem trochę tak, że sami zaczynamy zakładać na siebie kajdany usprawiedliwiając to decyzjami „z góry”?
Nawiązując niejako do powyższych słów posłużę się przykładem z filmu, który niewątpliwie obrazuje nieco sytuację. Adaptacja nosi nazwę „Zanim się pojawiłeś”. Fabuła opowiada o młodym mężczyźnie, który żył pełnią życia. Dosłownie wyciskał z niego co tylko się tylko dało uprawiając sporty ekstremalne, które sprawiały, iż każdego dnia przekraczał swoje granice. Mówiąc wprost – nie bał się zarówno życia jak i umierania. Każdy człowiek, który miał do czynienia z tego rodzaju wyzwaniem, mniej lub bardziej w podświadomości ma to, że może przez to ucierpieć, być może nawet stracić życie. Taka sytuacja miała miejsce, w tym oto przypadku, główny bohater doznał poważnego urazu, który spowodował, że do końca życia miał pozostać na wózku. Całość historii co prawda nie kończy się szczęśliwym zakończeniem, jednak można się zastanowić, czy gdyby ktoś mu wcześniej powiedział, że taka sytuacja będzie miała miejsce spowodowałoby to, że tego nie zrobi? Jestem przekonany, że nie! Dlaczego? Odpowiedź jest chyba banalnie prosta, ponieważ kochał to co robi i nie wyobrażał sobie bez tego życia. Specjalnie posłużyłem się tutaj tym przykładem, bowiem w tej sytuacji ów mężczyzna nie miał już wyboru. Na zawsze stracił cząstkę siebie, która była jego motorem napędowym. Jednak w obecnym czasie wydaje mi się, że ludzie zapominają o tym, że wciąż mają wybór. Czy to, że ktoś odgórnie narzucił nam zakaz wychodzenia z domu powinno sprawić, że zaprzestaniemy kontaktów oraz interakcji międzyludzkich? To właśnie jest strach, który zasiany na skalę globalną sprawił, że w pewnym stopniu dobrowolnie zgadzamy się wyciszać nasze relacje. I to w istocie sprawia, iż stajemy się niewolnikami, więźniami własnej opinii.
Wracając do początku tekstu zwróćmy uwagę na jedno słowo „czekanie”. Otóż w tym właśnie słowie tkwi sedno sprawy. W niedalekiej przeszłości wielu ludzi narzekało na pęd życia, na nieustanny brak czasu oraz na pogoń za marzeniami. Permanentnie twierdziliśmy, że gdybyśmy mieli więcej czasu moglibyśmy się spotkać z innymi. Ileż to razy każdy z nas usłyszał takie zdanie od swojego znajomego – „słuchaj nie mam teraz czasu zdzwonimy się jutro” albo „mam teraz tyle na głowie, że nie mam czasu się spotkać, ale nadrobimy to”. Kiedy? No właśnie kiedy jak nie teraz. Otóż wydaje mi się, że jest to doskonały czas, aby „nadrobić” ów zaległości. Przecież to, że zamknięte są restauracje czy też inne miejsca, gdzie zazwyczaj się wychodzi ze znajomymi nie sprawia, że nie możemy wyjść na zwykły spacer i porozmawiać. Przecież to, że podróże zagraniczne są teraz utrudnione nie sprawia, że nie można znaleźć jakiś nowych miejsc niedaleko siebie i dostrzec ich piękno. Cieszyć się z małych rzeczy, które w późniejszym czasie być może przerodzą się w miłe wspomnienia. Czasem trzeba zwyczajnie powiedzieć sobie „dobra pieprzyć to” spotkajmy się! Zwróćmy uwagę również, że żyjemy w XXI wieku, dzięki ogólnemu dostępowi do Internetu możemy w łatwy sposób kontaktować się z innymi. To czas kiedy powinno się również wymagać od samego siebie. Niekiedy wystarczy zwyczajnie do kogoś napisać, może do dawnego znajomego, przyjaciela czy też osoby, dzięki, której na naszej twarzy gościł niegdyś uśmiech. To działa! A wiecie dlaczego? Ponieważ bez tego nigdy nie powstałby ten tekst.
D.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.